7. za murami

 Dłuższe uwalnianie kwetiapiny, podwójna porcja wieczorem, zaowocowało bardzo nasyconymi snami, niekoniecznie przyjemnymi. Jedną z rzeczy którą pamiętam było przebudzenie się z krzykiem kiedy we śnie zobaczyłam jak Maleństwo z oddziału ześlizguje się z parapetu i spada, z wysoka i bez szans. 

Ale na jawie jest inaczej. Czuję spokój. Czuję jakby ktoś zaświecił nikłe, jak lipcowy świetlik, światełko, które pomimo lodowatej, ciemnej i bezkresnej toni udało mi się dojżeć. Miesiącami spacerowałam po lodzie naiwnie sądząc, że mnie utrzyma, ale otaczała mnie gęsta mgła pośród której błądziłam nie widząc, że tafla pod moimi stopami robi się coraz cieńsza i cieńsza. I dopiero kiedy ta pode mną pękła i naparła na mnie ze wszystkich sił zimna ciemność, to w tym mroku cichy głosik błędnego ognika wyszeptał "żyj"

Sama nie wiem czy zadźwięczał wewnątrz mojej głowy czy miał głos pięknej, mrocznej acz przyjaznej Wiły. Widziałam ją. W tym oblepiającym, wdzierającym się do każdego otworu w ciele chłodzie  Wiła była ciepła. Podała mi rękę i uczyła poruszać się zamiast błądzić na oślep bez światła. Jej ciepło powoli stawało się światłem, kojącym i dającym maleńki promyczek nadziei. 

W końcu przyszedł dzień kiedy Wiła musiała odejść. Otuliła mnie na pożegnanie swoim ciepłem i miękkością, lejąc gorące łzy, które nie stygły w marznącej głębi. 

Zostawiła po sobie dobre życzenie.

Teraz wiem, że ten mały świetlik który do mnie przyleciał jest utkany z jej łez, nadziei i dobra. I nie zgaśnie, póki będę pamiętać jej siłę i ciepło, które koiło mnie kiedy zamarzałam skulona na samym dnie. 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

6. Za murami

2. za murami